Aula pełna studentów. Zajęcia prowadzi docent, nie dość, że dziekan wydziału, to jeszcze koleś, u którego jest później egzamin z tego przedmiotu. Facet ma do dyspozycji kredę, dwie podwójne, przesuwane w pionie tablice i mnóstwo wiedzy w temacie. Zabiera się dziarsko do roboty i nieświadomie podkręca tempo.
W efekcie, praktycznie nikt (poza pierwszym rzędem, który spisuje z tablicy, bo jeszcze widzi jego "robaczki") już nie wie, o co chodzi. Ludzie zaczynają rozmawiać, grać w kółko i krzyżyk, narasta szum.
Docent kończy właśnie zapisywać czwartą tablicę i prowadzi jakiś wywód, gdzie odnosi się do zapisków z wszystkich tablic, gdy dociera do niego ten hałas. Postanawia interweniować. Odwraca się szybko i widzi, co się dzieje. Przerażeni studenci momentalnie milkną. Zapada grobowa cisza. Docent mówi:
- Proszę Państwa! Widzę, że na tej sali jest może dziesięć osób, które wiedzą, o czym ja mówię. Natomiast reszta doskonale się bawi!
Cisza staje się jeszcze głębsza. Zadowolony z siebie, odwrócił się do zapisanych tablic i... stracił wątek. Stał tak przed tablicami, próbował sobie przypomnieć, na czym skończył. Niestety... W geście rezygnacji rozłożył ręce i nagle ciszę przerwał głos z sali:
- Zostało nas tylko dziewięciu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz